Savoir vivre w PRL oczywiście obowiązywał. Specjalistką od dobrego wychowania była Pani Janina Ipohorska -pseudonim Jan Kamyczek.
W „Przekroju” udzielała porad, jak się zachowywać w różnego rodzaju sytuacjach. Np. przy stole – nie siorbać, nie oblizywać łyżeczki, nie przechylać talerza z zupą do siebie, nie kroić kotletów mielonych. Jak układać sztućce i serwetki. W jakiej kolejności powinni siadać goście.
Kto komu pierwszy ma się kłaniać, kto pierwszy podaje rękę przy przywitaniu. Jak odnosić się
do osób starszych itd. itp.
Sovoir vivre czyli dobre obyczaje zalecane były wszędzie: w domach, w biurach, w sklepach,
w restauracjach, na spotkaniach towarzyskich.
Czy savoir vivre w PRL różnił się od dzisiejszego?
Tak i to bardzo. Przede wszystkim żyliśmy w ustroju socjalistyczny
i jak ówczesna władza twierdziła jedynie słusznym. Władza zawsze miała rację, a jak nie miała, to też miała.
Gospodarka była zarządzane centralnie, nie było wolnego rynku,
a prywaciarze* stanowili margines.
Czy rodzaj gospodarki ma znaczenie dla savoir vivre?
Moim zdaniem ma. Robiło się zakupy w sklepach państwowych, gdzie wybór towarów był bardzo ograniczony.
Wg marketingowej terminologii płytki i wąski a do tego brzydki, za to w mega serii. Ulica wyglądała buro
i szaro.
Oczywiście istniała strefa inna – kolorowa. Były to bazary i komisy. Takie najbardziej znane w Warszawie to Bazar Różyckiego i Ciuchy. Na tych bazarach można było kupić odzież względnie modną, pochodzącą np. z paczek. W Polsce żyło grono “”szczęśliwców”, które otrzymywało paczki z za granicy ( na ogół od rodzin). Istniała również grupa, która miała służbowy kontakt z krajami zachodnimi: marynarze, stewardesy, piloci, kierowcy, dyplomaci. Dostarczali oni lepszej jakości towar, oczywiście na “ciuchy”, bazary lub do komisów.
Jakość tamtejszych “ciuchów” można porównać do odzieży w dzisiejszych sklepach Second Hand.
Zawsze trochę znoszone, ale i trafiały się „perełeczki”- w ekstra wysokiej cenie.
Zachowanie sprzedawcy zależało od dwóch czynników:
Po pierwsze, jaki był popyt na sprzedawany towar, po drugie, jak oceniali klienta tzn. ile klient mógł zostawić gotówki.
W Warszawie ogromną popularnością cieszyły się sklepy z obuwiem wykonywanym przez rzemieślników. Znajdowały się one przy Rutkowskiego (dzisiejsza Chmielna), przy Świętokrzyskiej (pawilony) i przy Marszałkowskiej. Buty były modne, ładne i bardzo nietrwałe. W moim przypadku jeden sezon (ówcześnie były 4 pory roku i cztery sezony). Cena obuwia częstokroć stanowiła pensję.
Jak wyglądała obsługa?
W prywatnych sklepach zawsze sprzedawca przekonał nabywcę do zakupu. W czasach PRL de facto istniał tylko rynek sprzedawcy. Dlatego też niejednokrotnie pozwalali sobie na uwagi typu: dziewczyno nie stać cię na takie buty. Często klient wchodząc do sklepu stawał się przezroczysty – niewidzialny dla sprzedawcy.
W sklepach państwowych trwałość obuwia była dużo lepsza, fason zaś nie do przyjęcia.
O sprzedawcach- z reguły nieuprzejmych- mówiło się „lady z za lady”.
Po 1989 roku, kiedy to zmieniła się gospodarka zarządzana centralnie na wolno rynkową, zaczęto zabiegać
o klienta, obsługiwać go z wszystkimi zasadami technik sprzedaży.
Rozmowy telefoniczne w PRL
W PRL był znikomy procent telefonów w domach prywatnych (związane to było z ideologią). Trzeba było być albo wysokim funkcjonariuszem PZPR, albo mieć „chody”. Telefony były głównie w zakładach pracy oraz na ulicach tzw. budki telefoniczne.
Z budek dzwoniło się do szczęśliwców posiadających telefon w domu, do zakładów pracy lub do pogotowia albo na milicję. Przed budką stał zawsze “długi ogon” (można zobaczyć na filmach z tamtych czasów).
Savoir vivre mówił, że rozmowa nie powinna być dłuższa jak 5 minut. W biurach nagminnie obciążone były linie telefoniczne. Nikogo nie dziwiły i nie gorszyły długie prywatne rozmowy z telefonu służbowego.
Imieniny w PRL
Obchodziło się imieniny , nie urodziny. Wychodziło się z założenia „kto pamięta ten przyjdzie”. W zakładach pracy a szczególnie w biurach, imieniny pracownika to było święto. Poszczególne wydziały przychodziły do solenizanta z kwiatami, czasami z prezentami (w zależności od rangi). Solenizant miał już przygotowane kanapki, nawet z szynką (rarytas).
W szufladzie biurka czekała “Wyborowa” lub “Żubrówka”, nie ta „siwucha” spożywana na co dzień.
Taka imprezka trwała od rana do końca pracy, czasami i dłużej.
Często podawano do popicia kawę “fusiastą” w szklance. Herbaty z PRL głownie z krzaka Camellia sinensis miały dużo niższą rangę niż kawa, nie mówiąc o alkoholu.
Wizyty powszechne
Z wizytą powszechną, czyli niezapowiedzianą wizytą domową , przychodziło się trzymając w ręku np. kawałek ciasta, owoce, wódkę, albo czekoladę – to już był luksus. Nie uprzedzało się gospodarzy, bo i jak? Zapowiadane wizyty to prywatki – dziś zwane domówkami- i święta.
Czy było to zgodne z ówczesnym savoir vivre?
Tak – w myśl staropolskiego przysłowia „gość w dom, Bóg w dom”.
W obecnych czasach byłoby to złamanie zasad dobrego wychowania.
Zakończenie
Takie to były czasy, ale żeby trochę osłodzić to muszę przyznać, że cały czas zmuszeni byliśmy do gimnastyki mózgu. „Jak połączyć koniec z końcem za te polskie dwa tysiące”, jak zdobyć pralkę, albo upolować sukienkę. Tak, tak, zdobyć i upolować
Ps. Polecam bardzo dobrą herbatę Rooibos – nie zawiera kofeiny ani garbników. Mogą ją pić również dzieci i kobiety w ciąży.
*Prywaciarze to wąski prywatny sektor gospodarki w PRL. Byli to głównie rzemieślnicy, sprzedawcy na bazarach i pokątni sprzedawcy nigdzie nie zarejestrowani.
0 komentarzy