W czasach PRL- epoce „jedynie słusznego ustroju”, piło się herbatę o każdej porze dnia i do wszystkich posiłków.
Do kanapek przy śniadaniu i kolacji, po obiedzie do deseru. Przy spotkaniach towarzyskich i wtedy, kiedy odczuwałeś pragnienie. W tych czasach nikt nie pił wody, chyba, że butelkowaną źródlaną np. Zuber.
Herbatę z czasów PRL parzyło się w czajniczku.
Moja mama wsypywała 3 łyżeczki suszu i zalewała wrzątkiem. Esencję (tak nazywano zaparzony susz) wlewało się do wysokości 1/6 szklanki i uzupełniało gorącą wodą. Jeżeli ktoś lubił mocniejszą herbatę, wtedy dolewało się więcej esencji.
Do herbaty dodawano czasami cytrynę (jeżeli komuś udało się ją zdobyć). Wszyscy, albo prawie wszyscy słodzili. Cukier był sypki lub w kostkach.
W bardziej eleganckich domach i kawiarniach podawano cukier w kostkach, plus szczypczyki. Ileż to musiałam się nagimnastykować, aby utrzymać kostkę w szczypczykach.
Herbatę podawano w szklankach postawionych na spodeczkach.
Spodeczek służył do tego, aby położyć na nim łyżeczkę i aby szklanka nie zrobiła kółek na fornirze. W sklepach można było nabyć tzw. koszyczki na szklanki – chroniły rękę przed oparzeniem. Moja teściowa miała cały komplet koszyczków własnoręcznie wykonanych na szydełku. Niektórzy herbatę pili łyżeczką, “siorbiąc “, ale tak nie uchodziło.
Savoir vivre mówił wyraźnie, że łyżeczkę odkłada się na spodeczek, nie oblizuje i nie pozostawia w szklance (można by oko sobie uszkodzić). Nie przypominam sobie, aby herbatę podawano w filiżankach (chyba, że w hotelu “Bristol”). Z czasem do szklanek dorobiono ucho i to już był wygodniejszy sposób picia gorącego napoju.
W późnych latach siedemdziesiątych modne było serwowanie herbaty w szklankach do whisky, z grubym dnem. Mój teść, osoba, która zjeździła pół świata, mało nie udusił się ze śmiechu, kiedy zaserwowaliśmy mu w takiej szklance herbatę zamiast whisky.
W domach niezwykle oszczędnych do imbryka z esencją dodawało się wodę kilka razy. Przy ostatnim parzeniu wypływała ciecz słomkowa. Mama moja – po jakimś kursie na temat herbaty- zmieniła całkowicie sposób parzenia. Esencję robiła czarną jak smoła i dopiero wtedy ją rozrzedzała.
Z czasem zaczęła się pojawiać herbata w torebkach
Cóż to był za hit. Nikt wtedy nie zdawał sobie sprawy, że jest to herbata najgorszego sortu.
Jej zawartość to przede wszystkim odpady herbaty. Najpierw można ją było nabyć w Pewexie*. Później w kawiarniach, a na końcu w sklepach.
W latach 80 dwudziestego wieku nie było ani herbaty sypkiej, ani w torebkach, ani w ogóle niczego na półkach sklepowych.
Najpopularniejsze herbaty w PRL
Herbata Madras z PRL
Ta herbata to mieszanka herbat liściastych produkowanych w Indiach. Miała charakterystyczne opakowanie. Czerwone a na nim symbol indyjski. Nikt nie miał wątpliwości skąd pochodzi. Na opakowaniu herbaty była dokładna instrukcja, jak należy ją zaparzyć.
Herbata Yunnan z PRL
Herbata czarna Yunnan pochodzi z prowincji Yunnan w Chinach. Prowincja Yunnan szczyci się produkcją najszlachetniejszych, wysokiej jakości herbat. Yunnan ma bardzo ciekawy smak, trochę ostry. Dzisiaj ta herbata jest dość droga. W czasach PRL była tania, łatwo dostępna i była to jedna z najpopularniejszych herbat.
Herbata Popularna z PRL
Nigdy jej nie piłam, ale wiem, że występowała na półkach sklepowych. Nie wiem, kto był producentem. Prawdopodobnie w Polsce mieszano kilka odpadów herbat i pod taką nazwą ją sprzedawano. W każdym razie herbata “Popularna” miała opinię najgorszej herbaty na rynku.
Herbata Ulung z PRL
Pod taką nazwą występowała w sklepach. Dziś nazywa się oolong i jest to jedna z najdroższych herbat.
Nie wiem, czy to była herbata z Indii, czy może z Wietnamu czy z Chin. W moim domu najczęściej właśnie ją się piło.
Pamiętam dokładnie jej smak i kolor. Moim zdaniem była to herbata bardzo dobrej jakości.
Herbata Gruzińska z PRL
Jak sama nazwa wskazuje pochodziła z Gruzji czyli ówczesnego ZSRR. Prawdopodobnie była to wymiana barterowa.
Jakość jej była oceniana różnie. W moim domu się jej nie piło.
Wszystkie herbaty sprowadzane były przez WSS Społem.
Na niektóre herbaty potocznie mówiło się “plujka” – fusy nie opadały na dno. Nie wiem, czy herbata była złej jakości, czy też niewłaściwie zaparzana. Herbaty z czasów PRL były tanie i każdego było na nie stać. Nie zetknęłam się z opracowaniami na temat ich jakości. Moja mama (była towaroznawcą) twierdziła, że Ulung i Yunnan były dobre gatunkowo.
Z krajami od których importowaliśmy herbatę, rozliczaliśmy się barterowo. Czyli oni nam herbatę, my im np. pralki.
Polska należała do grupy RWPG (Rada Wzajemnej Pomocy Gospodarczej)
Rozliczenia transferowe narzucał Związek Radziecki, a walutą był rubel transferowy. W PRL panowała opinia, że rozliczenia te są bardzo dla Polski niekorzystne. Krążyły dowcipy – np. za tonę stali dostajemy tonę cukru.
Dobrze, że te czasy minęły i mam nadzieje, że nigdy nie powrócą
*Pewex (Przedsiębiorstwo Eksportu Wewnętrznego) – sieć sklepów, gdzie można było dostać towary luksusowe, albo mniej luksusowe, ale których nie było w sklepach – np. spodnie dżinsy za 8 dolarów. Waluta, którą się płaciło to dolar albo tzw. bony dolarowe. Każdy marzył o tym, aby nabyć coś w Pewexie – symbolu luksusu PRL.
-
Zestaw 3 woreczków jutowych z herbatami59.00zł
-
Pudełko prezentowe z 4 puszkami99.00zł
-
Zestaw prezentowy herbat dla Niego49.00zł
-
Zestaw prezentowy herbat dla Niej99.00zł
Dziękuję za informacje. Ja pamiętam z dzieciństwa herbaty Yunnan, Madras, Cejlon i Assam. Ulung i Gruzińska pierwsze słyszę, może nie docierały do mojego miasteczka, a może to już nie był PRL. A propos produktów z PRL, gdzie podział się olej sojowy? Pamiętam w szklanych butelkach trzy rodzaje oleju: rzepakowy, słonecznikowy i sojowy.
A gdzie można kupić herbatę o smaku tej Yunan z PRL-u? Szukam i próbuję od lat, ale bez skutku.
Tej z czasów PRL chyba już nigdzie ponieważ była sprowadzana przez ZSRR. Do nas trafiała na zasadzie wymiany barterowej. W tym czasie do ZSRR należała Gruzja i tam produkowano herbatę o nazwie Gruzińska. Były to uprawy na dużą skalę i żeby zwiększyć wydajność stosowano dzisiaj niedozwolone środki “ochrony roślin”.
Pozdrawiam
Bardzo dziękuję Pani Joanno, chociaż tego smaku i zapachu żal. Pozdrawiam serdecznie.
W owych latach osiemdziesiątych na półkach zawsze można było znaleźć herbatę Ulung i ocet.
przez przypadek wpadłam tu na chwilę 🙂 przyznaję, że ściągnęła mnie oczywiście herbata 🙂 Nie wiem czemu została pominięta Gruzińska, Cejlon, Assam? Gruzińska biła rekordy powodzenia w latach 60 🙂 a w 70 było już wręcz luksusowo bo zaczęły się pojawiać darjeeling, jaśminowa a nawet zielona.
Pozdrawiam
Rzeczywiście była i Gruzińska
Przepraszam, najbardziej popularną a zarazem najtańszą (2,80 za opakowanie torebkowe, 7 zł w kartoniku 50g) była herbata “Ulung”. Chciałbym dziś zrobić łyk tej herbaty. “Yunan” była tą już lepszą i jak pamiętam w smaku lapsza od Ulung o zabarwieniu czerwonym W latach 80-tych była jeszcze “Jubileuszowa” Dzisiejsze torebkowe typu Lipton to śmiecie których nie należy kupować.